Koniec świata 2012
Poprzez odejście gardłowego, symbolicznie profetyczny rok końca świata 2012 wystawił HELLHAIM na wielką próbę. Zespół zbudował już pewną renomę na stołecznej scenie i był głodny dalszych sukcesów, przewrotny los odroczył jednak danie główne, a zespół znalazł się w konieczności poszukiwania godnego następcy Jokera. Jego członkowie pamiętając starą dalekowschodnią maksymę „Gdy życie daje ci cytryny – robisz gin z tonikiem”, postanowili wziąć się za bary z losem i potraktować całą sytuację jako wyzwanie, a wręcz – szansę. Szansę na to, żeby wyrwać się z krępujących okowów dotychczasowej stylistyki i systematycznie eksplorować inne obszary ciężkiej muzyki. Oczywiste zatem stały się poszukiwania wszechstronnego wokalisty, który wzbogaciłby dotychczasową formułę zespołu o własne pomysły. Poprzeczka była utrzymana wysoko, także przez stale ewoluującą oprawę sceniczną koncertów HELLHAIM – wymagała ona, aby nowy frontman stał się istnym kapłanem, Mistrzem Ceremonii zdolnym ujarzmić sceniczne żywioły – światło i dźwięk.
Po wielu miesiącach i przesłuchaniach kilkudziesięciu kandydatów w duszach naszych bohaterów powoli kiełkować zaczęły ziarna wątpliwości. Szukali przecież kogoś, kto całkowicie odmieni oblicze zespołu i nada mu nową jakość – dotychczasowe starania nie przyniosły jednak oczekiwanych rezultatów, a machinę HELLHAIM zaczęła pokrywać pierwsza rdza. Ostatecznie jednak po raz kolejny okazało się, że jasna iskra patronująca współpracy Ala i Schenkera czuwa nad nimi i najlepsze pozostawiła na koniec. Wiedzieli, że poszukiwania dobiegły końca w momencie, kiedy w drzwiach ich studia stanął Mateusz „Matt” Drzewicz. Osobnik ten o bystrym, choć trochę nerwowym spojrzeniu od razu wydał się zespołowi kimś nietuzinkowym, a jego interpretacje dotychczasowych numerów chłopaków tylko to potwierdziły. Swoimi firmowymi technikami – ostrym thrashowym zaśpiewem, wysokimi, przenikliwymi górkami oraz niskim, druzgocącym growlem – zdobył serca zespołu, a następnie jego oddanych fanów – ci ostatni prorokowali, że zespół w odświeżonym składzie wróci na scenę mocniejszy, niż kiedykolwiek. Oprócz kontrybucji wokalnych, Matt do zespołu wniósł też własną warstwę tekstową, a jego intrygujące teksty stanowiły odzwierciedlenie umęczonego umysłu i zdradzały egzotyczne tęsknoty i eklektyczną filozofię. Osoba blisko związana z zespołem (która, podobnie jak niegdyś wspomniany literat, pragnęłaby pozostać anonimowa) powiedziała nam o dziwnym zjawisku – wraz ze swoją osobą Matt wniósł do HELLHAIM prześladujący go mrok. Gęsta ciemność spowijająca jego młody umysł zdawała się udzielać pozostałym członkom i prowadzić do niespotykanych wcześniej konfliktów – na porządku dziennym stały się liczne awantury, czy starcia na poziomie emocjonalnym. Nieoczekiwanie napięta sytuacja w zespole przyczyniła się jednak do zacieśnienia współpracy i tworzenia muzyki, o jakiej zespół wcześniej nie śnił. Kolejne utwory stawały się coraz bardziej mroczne, a członkowie zespołu – o ile to możliwe – jeszcze bardziej tajemniczy. Dopełnieniem formuły stały się ezoteryczne rytuały odprawiane podczas koncertów, które wzbudzały niemałe kontrowersje – podobno po jednym z takich incydentów zespołem zainteresował się wysoko postawiony hierarcha kościelny, osobiście podejmując starania, aby odwołać kolejne występy grupy. W międzyczasie zespół dojrzał do decyzji, aby zarejestrować swą muzykę i ukazać ją światu.
Pierwsze wydawnictwo będące dokumentacją współpracy z Mattem było jednocześnie pierwszym oficjalnym nagraniem w historii zespołu – na przełomie 2015 i 2016 ukazała się EP-ka „In the Dead of the Night”. Dawne kompozycje wzbogacono o zachrypnięty śpiew nowego frontmana i 25 minut muzyki zespołu poszło w świat, pod strzechy słuchaczy złaknionych takiej muzyki – jednak dla HELLHAIM była to tylko rozgrzewka. Nie zdążyły ostygnąć pierwsze wytłoczone kopie debiutanckiego wydawnictwa, a zespół już rozpoczął przymiarki do nagrania kolejnej płyty. Nowe kompozycje powstawały w mgnieniu oka, prześcigając się w ilości zawartej w nich smoły i siarki. Wewnętrzne spięcia w zespole okazały się swoistym motorem artystycznym, a każdy premierowy numer na koncertach wbijał publikę w ziemię – sugerowało to prawdziwość przeczucia, że następna płyta kwintetu będzie nie lada wydarzeniem i nie przejdzie niezauważona. Kulminacją pasma sukcesów był koncert w legendarnym Fugazi (u boku zespołów Korpus, Hetman i Scream Maker). W tym momencie swojej historii zespół był niepokonany, w szczycie swojej formy, gotów zawojować świat. Koniec świata 2012 okazał się dopiero początkiem tułaczki. I jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, na naszych bohaterów spadł niespodziewany cios, wystawiając na próbę ich determinację i wiarę w to co robią – lecz to już będzie przedmiotem kolejnego rozdziału naszej historii…
Zapoznaj się z dyskografią Hellhaim.