Helheim, hellheim, a może hellhaim?
Jeśli trafiłeś tu celowo, drogi czytelniku i w pełni świadomie poświęcasz swój bezcenny czas czytając biografię Helheim, na pewno od razu domyśliłeś się pewnych rzeczy. Na przykład, że iskra symbolizująca współpracę dwóch z bohaterów naszej opowieści – Ala i Schenkera – nie przygasła na stałe, a jedynie czekała na odpowiedni moment, aby rozjarzyć się blaskiem jaśniejszym, niż kiedykolwiek. Moment ten nadszedł ponad 20 lat po rozwiązaniu ALIOTH i nie sposób nie zastanawiać się przez jakie to potężne zewnętrzne siły zostali ponownie zetknięci nasi bohaterowie. Spróbuj bowiem wyobrazić sobie taki scenariusz – dwóch byłych muzyków, którzy przez większą część dorosłego życia nie miało styczności z pierwszą kochanką swoich młodzieńczych lat (tj. gitarą) nagle podejmuje decyzję o powrocie do grania. Ponieważ przez te 20 lat nie kontaktowali się ze sobą, decyzję obaj podjęli niezależnie – a jednak w tym samym czasie. Mało tego, spotykają się nieoczekiwanie u zaprzyjaźnionego rzemieślnika – gitarowego kowala, w języku bardziej przyziemnym zwanego lutnikiem, u którego żaden z nich nie był od wielu, wielu lat. Przypadek? Owszem, ludzie małoduszni i ograniczeni mogliby nadać całej tej scenie takie miano, wzruszyć ramionami, po czym wrócić do porządku dziennego – nie ma co roztrząsać takich głupot, kiedy trzeba odebrać dzieci z przedszkola, zrobić zakupy, czy szykować się na ważne spotkanie biznesowe. Ale Ty wiesz lepiej, prawda drogi czytelniku? Niezależnie, czy była to wola samej iskry, jej potężnego władcy – Przeznaczenia – czy może jeszcze innego nieokreślonego bytu, wiesz jednak z całą pewnością, że nie był to przypadek. Spotkanie to przywołało falę licznych wspomnień i zaowocowało ponownym podjęciem współpracy przez Ala i Schenkera. Wraz z iskrą, niezmiennie towarzyszącą naszym bohaterom, z mroku wyłoniła się odpowiednia nazwa dla ich nowego projektu – tajemnicze słowo: Helheim, Hellheim, „HELLHAIM”.
Szczerze mówiąc, nikt nie usłyszał nigdy od założycieli zespołu słowa wyjaśnienia na temat znaczenia tej nazwy. W powszechnym obiegu występuje wiele sprzecznych opinii na ten temat. Jak dotąd najciekawszą jest teoria wygłoszona przez zaprzyjaźnionego z zespołem literata (który wolałby pozostać anonimowy), jakoby HELLHAIM było po pierwsze: swoistą wariacją na temat staronordyjskiego słowa „Helheim”, oznaczającego krainę umarłych do której trafiają dusze ludzi umarłych śmiercią niechwalebną, a po drugie: zlepkiem dwóch słów – angielskiego „Hell”, czyli piekło oraz hebrajskiego „Haim”, oznaczającego życie. W skrócie, literat ów uważał, że zespół Helheim w karkołomny sposób łącząc 3 języki próbuje przekazać słuchaczowi, że piekło i życie są nierozerwalnie związane – być może nawet oznaczają dokładnie to samo, a kraina snujących się żałosnych dusz okrytych hańbą – to tak naprawdę cały nasz doczesny świat w znanej nam formie. Niestety, za każdym razem kiedy ktoś z wypiekami na twarzy wyłuszcza swoją teorię zespołowi w odpowiedzi dostaje tylko subtelny uśmiech – nigdy jednoznacznego potwierdzenia czy zaprzeczenia, co niejednego doprowadziło nieomal do utraty zmysłów. Podobno prawdziwe znaczenie Helheim znają tylko członkowie zespołu, a każdy nowo przyjęty członek, który dostępuje zaszczytu poznania tajemnicy mówi potem, że jego życie zmieniło się diametralnie, zasypywany zaś dalszymi pytaniami rozsiewa wokół ten sam enigmatyczny uśmiech co zespołowi założyciele.
Ale, ale, drogi czytelniku, drastycznie odeszliśmy od rzeczy najważniejszej, to jest ciągłości naszej opowieści i za to zaniedbanie kronikarskich obowiązków serdecznie Cię przepraszam i obiecuję kontynuować naszą opowieść. Otóż, kiedy Albert i Schenker powołali do życia nowy twór, zaczęli rozglądać się za muzykami wystarczająco silnymi, by udźwignąć brzmienie piekielnej odpowiedzialności, jaka miała ich czekać. Najłatwiej przyszło z perkusistą – w czasie muzycznego niebytu Schenker wychował syna, który od niemowlęctwa zdradzał silne zainteresowanie rytmem i muzyką – w ten sposób za garami maszyny Helheim zasiadł 19-letni, w pełni ukształtowany i świadomy perkusista Michał Konicki, który przyjął dla siebie złowieszczy przydomek „Crossfire”. Istnieją legendy i bezpruderyjne dowcipy krążące w pewnych środowiskach, stanowiące o jakoby intuicyjnym wzajemnym przyciąganiu członków sekcji rytmicznej. Jednak jak w każdej bajce i legendzie, także i w tej znalazło się ziarno prawdy – spośród rówieśników „Crossfire” najlepszy kontakt łapał właśnie z perkusistami i basistami, dzięki czemu Helheim nie miało problemów ze znalezieniem basisty – dopełnieniem sekcji miał być jeden z „rytmicznych kumpli” młodego Konickiego – Filip „Sajmon” Szumowski. Znacznie trudniej było z wybraniem stosownego wokalisty, który własnymi słowami i głosem oddałby zaklęte w dźwiękach magię i emocje. Poszukiwania takie trwały 2 lata, w trakcie których przez zespół przewinęło się wielu aspirujących wokalistów, żaden jednak nie wydawał się odpowiedni, do reprezentowania tak nietuzinkowego zespołu. Rok 2010 odznacza się w historii zespołu wielką tajemnicą – żaden z członków nie pamięta za dobrze ówczesnych wydarzeń, a blisko związani z zespołem mówią, że „nad zespołem jakby roztoczyła się wtedy mgła”. Faktem jednak jest, że w zespole znalazł się wreszcie właściwy wokalista – Mariusz „Joker” Garwoliński, który potężnym głosem i iście czołgową aparycją sceniczną sprawił, że HELLHAIM mogło ruszać na podbój warszawskich klubów. W tym samym czasie z zespołu odszedł jednak basista Sajmon, a na jego miejsce pojawił się dziki człowiek ze wschodu – Piotr „Omel” Omelańczuk, o którym nie wiadomo za wiele, poza tym, że w jego stronach starowinki opowiadają o nim, jako o „tej bestii z czeluści piekieł”. Pozostaje zatem pytanie – czy to bliżej nieokreślony pakt z nieczystymi siłami czy nadużycie substancji wątpliwej legalności sprawiło, że w zespole znikąd znalazło się dwóch nowych członków, a poprzedni basista opuścił go czym prędzej i o swoich motywach nie chce mówić po dziś dzień? Niestety, jest to kolejne pytanie pozostające bez odpowiedzi. Pewne natomiast jest, że w pełni gotowa załoga zaczęła sukcesywnie siać spustoszenie w Warszawie. Nikt co prawda nie przewidywał, że będzie to dopiero początek prawdziwych problemów… Ale to już zupełnie inna historia…